[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jesteś pan kretynem, Coal! Ćwiczyliśmy to już wiele razy i zawsze, gdy rozpoczynaliśmy “poufną” lustrację, trąbiły o tym wszystkie gazety.Żąda pan od nas drobiazgowego grzebania w życiorysach i spodziewa się, że każdy, do kogo się zwrócimy, będzie trzymał gębę na kłódkę! Zapewniam cię, synu, że nie tędy droga!Coal spojrzał na dyrektora pałającymi wściekłością oczami.- Los pańskiej dupy, Voyles, zależy od tego, czy te nazwiska znajdą się w prasie, zanim ogłosimy oficjalne nominacje.Pańska w tym głowa, dyrektorze, żeby uszczelnić działania Biura i trzymać się z daleka od gazet, zrozumiano?Voyles zerwał się na równe nogi.- Posłuchaj mnie, kutasie! Chcesz lustracji, to zrób se ją sam! I przestań mi rozkazywać jak jakiś pieprzony harcmistrz!Lewis stanął pomiędzy dyrektorem a Coalem.Prezydent podniósł się z fotela.Przez kilka sekund nikt się nie odzywał.Coal odłożył teczkę na biurko i cofnął się, patrząc gdzieś w bok.Prezydent przyjął rolę mediatora.- Usiądź, Denton, usiądź.Voyles wrócił na miejsce, lecz nie spuszczał wzroku z Coala.Prezydent uśmiechnął się do Lewisa.- Wszyscy jesteśmy przemęczeni - oznajmił pogodnie, po czym zebrani znów zajęli miejsca.- Panie prezydencie - rzekł Lewis, starając się zachować zimną krew - przejrzymy życiorysy tych ludzi i postaramy się zrobić to bardzo dyskretnie.Musi pan jednak wiedzieć, że nie jesteśmy w stanie zmusić do milczenia osób, z którymi rozmawiamy.- Tak, panie Lewis, rozumiem.Jednak proszę o wyjątkową ostrożność.Ci ludzie są w większości młodzi i to od nich będzie zależał kształt konstytucji w przyszłości.Nasi kandydaci są konserwatystami, prawdziwymi konserwatystami, i media z pewnością rzucą się na nich jak sępy.Dlatego nie chcę żadnych plam na honorze i trupów w szafach.Żadnego palenia trawki i nieślubnych dzieci, żadnych prezerwatyw w kieszeniach, rozwodów i radykalnych organizacji podczas studiów.Rozumie pan? Żadnych niespodzianek!- Tak, panie prezydencie.Nie możemy jednak zagwarantować stuprocentowej tajności operacji.- Spróbujcie, dobrze?- Tak jest.- Lewis podał teczkę Eastowi.- Czy to wszystko? - spytał Voyles.Prezydent zerknął na Coala, który stał przy oknie, obrażony na wszystkich.- Tak, Denton, to wszystko.Za dziesięć dni chcę mieć raport w sprawie kandydatów.Musimy działać szybko.- Za dziesięć dni.- Voyles podniósł się.Callahan był wściekły, kiedy zastukał do drzwi mieszkania Darby.Od jakiegoś czasu czuł się poirytowany, nie mogąc się uporać z własnymi myślami.Miał jej wiele do powiedzenia, ale nie chciał się kłócić.Potrzebował czegoś innego.Darby unikała go od czterech dni.Bawiła się w detektywa i całymi godzinami przesiadywała w bibliotece.Opuszczała zajęcia i nie odpowiadała na telefony - słowem: zaniedbywała go! Wiedział jednak, że kiedy otworzy drzwi, on uśmiechnie się do niej i zapomni o wszystkim.Trzymał pod pachą litrową butelkę wina, a w dłoniach prawdziwą włoską pizzę od Mamy Rosy.Był ciepły sobotni wieczór.Zastukał ponownie i rzucił okiem na rząd schludnych domków wzdłuż ulicy.Zachrobotał łańcuch, a Callahan rozpromienił się.Gniew prysnął jak bańka mydlana.- Kto tam? - zapytała Darby, uchylając lekko drzwi.- Thomas Callahan.Pamiętasz mnie? Stoję tu i błagam o chwilę uwagi.Zabawmy się, że znów jesteśmy przyjaciółmi.Drzwi otworzyły się i Callahan wszedł do środka.Darby odebrała od niego wino i cmoknęła go w policzek.- Jesteśmy kumplami? - spytał.- Jasne! Byłam po prostu zajęta.Ruszył za nią wąskim korytarzem do kuchni.Gdy mijał pokój, zauważył komputer na stole i porozkładane wszędzie grube księgi.- Dzwoniłem do ciebie.Dlaczego nie oddzwoniłaś?- Byłam poza miastem - odparła wyjmując korkociąg z szuflady.- Mogłem rozmawiać tylko z automatyczną sekretarką.- Czy chcesz się ze mną kłócić, Thomas?Spojrzał na jej gołe nogi.- Nie! Przysięgam, że nie jestem wściekły.Wybacz mi, jeśli sprawiam wrażenie poirytowanego.- Przestań!- Kiedy pójdziemy do łóżka?- Chce ci się spać?- Przeciwnie.Nie wygłupiaj się, Darby, minęły już trzy noce!- Pięć.Co to za pizza? - Wyciągnęła korek i nalała wino do kieliszków.Callahan nie spuszczał z niej oczu.- No.wiesz.Jeden z tych sobotnich specjałów.Remanent z całego tygodnia: ogonki krewetek, zzieleniałe jajka, wąsy raków.Wino też nie jest najwyższego gatunku.Nie najlepiej stoję z gotówką, a jutro wyjeżdżam z miasta, więc muszę ograniczyć wydatki, no, a ponieważ wyjeżdżam, pomyślałem sobie, że wpadnę i dam się dzisiaj ukochać, żeby nie kusiło mnie zabranie do wyra jakiejś zarażonej panienki z DK.Co ty na to?Darby otworzyła pudełko z pizzą.- Według mnie to kiełbasa z papryką.- Czy mimo tej niedogodności ukochasz mnie?- Kto wie.? Może później.Teraz pij wino i baw mnie rozmową.Brakowało mi tego.- A mnie nie.Nagadałem się z twoją sekretarką.Wziął swój kieliszek, butelkę z winem i chodził za dziewczyną krok w krok.Darby włączyła muzykę.Rozsiedli się wygodnie na sofie.- Upijmy się - zaproponował.- Jesteś taki romantyczny!- Tylko wtedy, gdy widzę ciebie.- Piłeś przez cały tydzień.- Nieprawda! Przez cztery piąte tygodnia.I to przez ciebie, bo unikałaś mnie jak ognia.- Co ci jest, Thomas?- Trzęsie mnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]