[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak ładunek łodzi mej przy-niósł mi sto sześćdziesiąt dukatów, co na owe czasy było bardzo znaczną sumą i z czym prze-cież mogłem, powróciwszy do Anglii, coś rozpocząć, zwłaszcza, że i tam miałem pieniądze uwdowy złożone.Ponieważ kapitan portugalski, po zostawieniu części ładunku, płynął do Indii Wschodnich,a żaden okręt w tej chwili nie odpływał do Europy, musiałem więc czas jakiś pozostać w Bra-zylii.23IXDostaję się do osadnika.Zakupuję grunt i zakładam plantację.Handel murzynami.Nowa podróż.Burza.Rozbicie.Osadnik, z którym zapoznał mnie kapitan, miał w bliskości San Salvador piękną plantacjętrzciny cukrowej, a oprócz tego warzelnię cukru.Pojechałem z nim do fabryki i bawiąc tamprzez kilka dni, miałem sposobność przekonania się, jak ogromne zyski ciągną plantatatorzy iwarzelnicy.Przyzwyczajonemu do pracy zaczął dokuczać brak zatrudnienia, ofiarowałem sięwięc osadnikowi doglądać jego zakładów.Przyjął to bardzo mile, a po paru miesiącach po-bytu zaczął mnie namawiać, abym na swoją rękę założył plantację.Grunt można było nabyćza bezcen i robotnik zbyt wiele nie kosztował.Dałem się namówić.Osadnik wyrobił mi po-zwolenie pozostania w tym kraju i dopomógł zaręczeniem do rozpoczęcia zawodu plantator-skiego.Ciężki to był kawałek chleba.Nie posiadając niewolników, musiałem sam pracować z na-jemnikami.Część pól zasadziłem trzciną, drugą zaś tytoniem.Były wprawdzie zyski, ale nietak świetne, o jakich marzyłem.Brakowało mi pieniędzy.Wprawdzie przez kapitana portu-galskiego, który mnie wyratował, napisałem list do wdowy, ażeby odesłała mi mój kapitalik,ale drugi rok już upływał, a nie miałem wcale o nim wiadomości.Zaczęło mi się w tej cięż-kiej pracy przykrzyć niezmiernie.Wszystko, co zarabiałem, musiałem oddawać wierzycielo-wi, który mi sprzedał plantację.Przy tym zawsze coś pociągało mnie do żeglugi i z zazdrościąpatrzyłem na każdego odpływającego na morze.Jednego dnia z rana, właśnie gdy z dwoma najemnikami zajęty byłem pakowaniem tytoniuw wory, niespodziewanie wszedł mój przyjaciel, kapitan portugalski. No, jak się miewasz, kochany Robinsonie zawołał, rzucając się w moje objęcia.Przy-wożę ci resztki twojego majątku z Londynu.Zacna wdowa, u której miałeś pieniądze, po-zdrawia cię serdecznie.Nie uwierzysz, jak się ucieszyła, dowiedziawszy się, żeś ocalał, a ilenapłakała, słuchając opowiadania twych przygód! Może się będziesz gniewał, ale zamiastgotówki przywożę ci rozmaite towary angielskie, któreśmy wspólnie zakupili, chcąc, abyśswój kapitalik powiększył.Podziękowałem szczerze kapitanowi za rozporządzenie mymi funduszami.Udaliśmy siędo portu, gdzie na moje towary zaraz kupców znalazłem.Sprzedałem je tak dobrze, że za-miast stu pięćdziesięciu, czterysta funtów wziąłem.To polepszyło niezmiernie mój stan,zwłaszcza, że tytoń sprzedałem, za który mi także paręset dukatów zapłacono.Tak więc za-możność moja wzrosła, nie byłem już nic winien, a posiadałem kapitalik i plantację własną.I gdybym teraz wziął się całą duszą do mego zawodu, mógłbym w ciągu kilku lat przyjśćdo znacznych bogactw.Umiałem już dobrze po portugalsku, rzetelność moja była znanawszystkim, sąsiedzi mnie poważali, zbiory trzciny i tytoniu wypadały jak najpomyślniej.Na-leżało tylko pracować szczerze, a uspokoiwszy rodziców doniesieniem o moim terazniejszympołożeniu, prosić ich o błogosławieństwo, a z resztą zdać się na Boga.Ale żądza włóczenia się po świecie wciąż mi nie dawała spokoju.Najmilszym przedmio-tem moich rozmów z sąsiednimi plantatorami były wypadki, których doświadczyłem.Nierazopowiadałem im o zyskownym handlu na wybrzeżach Gwinei, o łatwości, z jaką za korale,szklane paciorki, zwierciadełka, noże i siekiery można nabywać piasek złoty, kość słoniową,a nawet niewolników, których brak niezmiernie nam się odczuć dawał.Opowiadania te zajmowały ich bardzo.Handel niewolnikami nie był jeszcze wówczas roz-powszechniony.Trudniący się nim zdzierali bez litości osadników, każąc sobie dwadzieścia,a nawet trzydzieści razy tyle płacić za Murzyna, ile kosztował na miejscu.24Jednego dnia odwiedziło mnie trzech zamożnych osadników.Po ich minach poznałem, żeprzyszli z jakimś ważnym interesem.Prosiłem, aby usiedli.Jeden z nich zabrał głos w imie-niu towarzyszy w te słowa: Panie Robinsonie, wiesz dobrze, że z przyczyny braku niewolników nie możemy rozsze-rzyć naszych plantacji i ciągnąć z nich większej korzyści.Trzeba temu koniecznie zaradzić.Od półtrzecia roku jak mieszkasz pośród nas, poznaliśmy w tobie rzetelnego i zacnego czło-wieka.Otóż, postanowiliśmy wysłać okręt po Murzynów do Gwinei, a ponieważ znasz tamtestrony dobrze, prosimy cię, abyś się zajął sprowadzeniem niewolników.Damy ci potrzebnefundusze, a kapitan wszystkie twe polecenia wypełniać i od ciebie zupełnie zależeć będzie.Wczasie twej nieobecności ofiarujemy się naszym kosztem uprawiać twoją plantację, a w na-grodę za trudy, każdy dziesiąty Murzyn będzie dla ciebie.Tak nic nie ryzykując, możeszprzyjść do niewolników, a przy ich pracy, w kilku latach stać się panem krociowym.Projekt ten spodobał mi się niezmiernie.Nie namyślając się wcale, przyjąłem go od razu,tym chętniej, iż dogadzał mej chęci podróżowania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]