[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Światła zgasły.Świątynię spowiła całkowita ciemność.Zaskoczona, pomy­ślałam, że zdarzyło się coś niezwykłego.Kiedy okazało się, że nikt nie zdradza objawów podniecenia, uspokoiłam się.Zapewne była to tylko część rytuału inicjacji.Nagle po krótkiej chwili powietrze przeszył wrzask, pełen rozpaczy i bólu.Światło rozbłysło równie nagle jak zgasło.Byłam oszołomiona.Trudno było zaakceptować tę niesamo­witą sytuację.Z kandydatów pozostało nas jedynie pięcioro.Posąg poruszył się.Jego uniesiona stopa opadła, miażdżąc jedną z leżących głów.Druga stopa natomiast uniosła się do góry.Pod nią spoczy­wało ciało człowieka, który stał jako drugi po mojej lewej ręce.Z dłoni posągu, trzymana za włosy, zwisała jego głowa.Zanim zgasły światła, dłoń ta ściskała wiązkę kości.W drugiej ręce wciąż tkwił miecz, ale teraz jego ostrze połyskiwało wilgocią.Na wargach, policzkach i kłach posągu była krew.Jego oczy lśniły.Jak im się udało osiągnąć taki efekt? Czy wewnątrz posągu była jakaś maszyna? Czy to kapłan i asystent zamordowali tam­tego? Musieliby się szybko poruszać.A nie słyszałam żadnego odgłosu prócz wrzasku.Kapłani również wydawali się zaskoczeni.Główny kapłan skoczył do sterty naszych ubrań, rzucił jakąś togę w moją stronę, po czym z powrotem zajął swoje miejsce, szybko prześpiewał jakiś skrócony hymn i wykrzyknął:- Ona nadeszła! Jest między nami! Chwała Kinie, która ze­słała swą Córkę, aby żyła między nami!Okryłam swoją nagość.W jakiś sposób zakłócony został normalny tok ceremonii.Efekty wprawiły kapłanów w ekstazę, ale jednocześnie pozosta­wiły w niepewności, co należy robić dalej.A co właściwie należy robić, kiedy stare proroctwa okazują się prawdą? Nigdy dotąd nie spotkałam kapłana, który szczerze spodziewałby się, że cuda nastąpią za jego życia.Dla nich cuda są jak dobre wino: tym lepsze, im starsze.Postanowili przerwać normalny porządek ceremonii i od razu przejść do celebracji.To znaczyło, że kandydaci przejdą inicja­cję, nie stając przed sądem Kiny.I że nie będzie ofiary z ludzi.Zupełnie niechcący uratowałam życie dwudziestu wrogom Du­sicieli, których miano torturować i zamordować tej nocy.Kapłani uwolnili ich, aby oznajmili światu, że Kłamcy istnieją naprawdę i znaleźli wreszcie swego mesjasza, a także że ci, którzy nie po­kłonią się Kinie, zostaną wkrótce pożarci podczas Roku Cza­szek.Zabawna gromadka, jak by powiedział Konował.Narayan zaprowadził mnie z powrotem do naszego ogniska.Tam nakazał Ramowi odprawić każdego, kto miałby czelność mnie niepokoić.Ułożył mnie na posłaniu, rozpływając się w przeprosinach, że nie przygotował mnie lepiej.Usiadł obok i wbił wzrok w płomienie- Nadeszła, co? - zapytałam po chwili.Zrozumiał.- Nadeszła.Na koniec wszystko dzieje się naprawdę.Teraz nie ma już żadnych wątpliwości.- Mhm.- Na kilka chwil pozostawiłam go własnym myślom, potem zapytałam: - Jak oni zrobili tę sztuczkę z posągiem, Narayan?- Co?- Jak nim manipulowali w całkowitych ciemnościach? Wzruszył ramionami, spojrzał na mnie, uśmiechnął się słabo, powiedział:- Nie mam pojęcia.To się nigdy przedtem nie zdarzyło.Widziałem przynajmniej dwadzieścia ostatnich inicjacji.Zawsze jeden z kandydatów musi umrzeć.Ale nigdy dotąd posąg się nie poruszył.- Och.- Nie potrafiłam niczego innego wymyślić, więc za­pytałam: - Czy czułeś tam coś? Jakby ktoś był z nami?- Tak.- Zadrżał.Noc nie była chłodna.Powiedział: - Posta­raj się zasnąć, Pani.Musimy ruszać wcześnie.Chcę cię zabrać do lekarza.Byłam w ponurym nastroju i zupełnie nie miałam ochoty na podróż w krainę koszmarów; ale kiedy już ułożyłam głowę na po­duszce, nie potrafiłam się długo bronić przed snem.Byłam zbyt wyczerpana, tak fizycznie, jak i emocjonalnie.Ostatnie, co zapa­miętałam, to przykucniętą sylwetkę Narayana, wpatrującego się w płomienie.Dużo do myślenia, Narayan.Masz teraz dużo do przemyślenia.Tej nocy nie miałam żadnych snów.Rankiem czułam się z kolei strasznie źle.Wymiotowałam, dopóki w moim żołądku nie zostało nic prócz żółci.LXVIImp opuścił gaj.Kobietę łatwo było znaleźć, chociaż i tak zabrało mu to więcej czasu, niż się spodziewał.Teraz kolej na mężczyznę.Nic.Najlżejszego śladu przez długi, długi czas.Nie było go w Taglios.Szaleńcze poszukiwania nie przyniosły żadnych efektów.Logika podpowiadała, że będzie szukał swojej kobiety.Nie wie, gdzie jest obecnie, uda się więc zapewne do miejsca, w którym widziano ją po raz ostatni.Nie było go przy brodzie.Żadnego śladu jego przybycia do Ghoja.A więc nie tam.Wciąż by o nim mówili, tak jak do dziś rozmawiano o jego pojawieniu się w Taglios.Konowała nie było nigdzie.Ale w kierunku brodu zmierzał ogromny tłum ochotników z miasta.Kierując się na południe, kobieta nieomal na nich wpadła.Łut szczęścia, jednak ostatecz­nie i tak było niemożliwością, aby się nie dowiedziała, że on żyje.W każdym razie nie na dłuższą metę.Wobec tego przede wszystkim należało nie dopuścić do ich spotkania.Czy Konował był pośród tej hałastry? Niemożliwe.Zdradzi­łyby go ich rozmowy.Imp podjął poszukiwania.Jeżeli mężczyzna nie przeszedł brodem Ghoja i nie było go pośród tego tłumu, wówczas będzie musiał pokonać rzekę gdzie indziej.Prześliznąć się jakoś.Do Vehdna-Bota dotarł na końcu, bowiem zdawało się miej­scem najmniej prawdopodobnym.Nie spodziewał się tam już niczego znaleźć.I niczego też nie znalazł.Ale ta nieobecność jakichkolwiek śladów była znacząca.Powinna tutaj stacjonować kompania łuczników.Wytropił tych łuczników i znalazł swego człowieka.Musiał powziąć decyzję.Pognać do swej pani - co zabierze trochę czasu, gdyż nie wiedział, gdzie ma jej szukać - czy też podjąć działania na własną rękę?Wybrał drugą możliwość.Pora deszczowa zbliżała się szybko.Mogła rozwiązać całą sprawę za niego.Nie spotkają się, jeżeli nie będą w stanie przekroczyć rzeki.Rosnący powoli most na brodzie Ghoja runął nagle pewnej bezksiężycowej nocy.Większość materiału budowlanego znios­ła rzeka.Inżynierowie nie potrafili zrozumieć, co było przyczy­ną.Wiedzieli tylko, że w tym roku nie da się już go odbudować.Wszystkie siły tagliańskie, które nie zdążą się przeprawić z powrotem, zanim podniesie się poziom wody, spędzą pół roku na Ziemiach Cienia.Zadowolony ze swego wyczynu, imp udał się na poszukiwa­nie pani.LXVIIŁucznicy zatrzymali się w polu widzenia obserwatorów z głów­nego obozu Taglian.- Teraz jesteśmy już bezpieczni - zwrócił się Konował do księcia.- Zajmijmy się przygotowaniem czegoś, co można by określić jako stosowne wejście.Kawaleria odkryła ich dwa dni wcześniej, czterdzieści mil na północ.Jeźdźcy przybywali regularnie od wczoraj.Godne podzi­wu było, jak łucznikom udało się utrzymać usta zamknięte na kłódkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •